Pomyślałam w pierwszej chwili, to nie dla mnie, ledwo doszłam na pielgrzymce te 25km ,a tutaj mają być odcinki przez las, po nocy, ponad 40km, nie dam rady.
Jednak czasem to, że się przed czymś bronimy, nie znaczy, że nie chcemy spróbować.
Chciałam spróbować dla samej siebie, czy dam radę, czy mój organizm nie zawiedzie, a przede wszystkim przekonać się, co w tym takiego fajnego iść przez kilka- kilkanaście godzin w ciszy, w nocy. Jaki w tym wszystkim sens?
Zdjęć w zasadzie zrobiłam tylko kilka, bo bardziej skupiałam się na duchowym przeżyciu, dlatego zdjęcia głównie dzięki uprzejmości Dominiki K. i Pana Stanisława Widza.
Drogę rozpoczęłam Mszą w kościele garnizonowym
Przed kościołem I stacja, rozważania, bardzo mocne słowa, a potem wyjęliśmy opis trasy i wyruszyliśmy przez las.
Drogę oświetlały nam przez jakiś czas latarnie,a potem polegaliśmy już na latarkach.
Dotarliśmy do kolejnej stacji, przeczytaliśmy rozważania i miałam w głowie mnóstwo różnych myśli, pytań,swoich własnych wniosków.
W miarę upływu czasu człowiek coraz bardziej zmęczony, idzie dalej pod górę po piachu i ta myśl; Czy tak Jezus szedł przez pustynię? Czy było mu tak ciężko?
Zdaje się, że idę ale jakoś wolniej i oddech głośny, a tak jakby obok szedł On, ramię w ramie...
Latarka rozjaśnia mrok i widzę obłoki mojego oddechu i dociera do mnie, że w nocy jest naprawdę zimno.
Kolejna stacja i już nie siadam gdzieś, przykucam, tylko po prostu upadam. Upadam na kolana i po rozważaniach nie mogę wstać i myślę sobie, nie dam rady, a może zrezygnować?
A może wrócić do ciepłego mieszkania i pójść spać?
I zaczynam się modlić o siłę i czuję jak ta siła skądś przychodzi i powstaję, jakby On mnie podniósł i idę dalej.
Niby idziemy w małej grupce, a każde z nas jakby samo, ze swoimi problemami, ze swym krzyżem tym fizycznie i namacalnie niesionym i tym niewidocznym, krzyżem , jaki mamy w życiu.
Każdy z nas stara się jak może go podnieść, przejść przez problemy, znaleźć drogę.
Około 4ej walczę z chłodem, trzęsie mnie z zimna, szukamy kolejnej stacji, ale chyba wszystkim już zmęczenie daje się we znaki, bo w zasadzie nie wiemy, gdzie mamy skręcić.
W rezultacie skręcamy w jakąś polną drogę i idziemy i w pewnym momencie może po jakichś 2 km dociera do nas, że to nie ta droga.
Włączamy aplikację, aby upewnić się, gdzie jesteśmy i okazuje się, że zeszliśmy z trasy.
Próbujemy znaleźć właściwą ścieżkę, ale wydaje mi się, że wszystkie drogi prowadzą donikąd.
Zamiast paniki , stresu, nerwów odnajduję słowa:" Chociażbym chodził ciemną doliną zła się nie ulęknę, bo Ty jesteś ze mną"i wiem, że Bóg mnie nie zostawi w potrzebie.
Idziemy i po jakimś czasie w oddali widzimy światła kościoła, naszej kolejnej -X stacji.
Wstaje nowy dzień, a my idziemy dalej.
Kiedy zakładam swój plecak ból w ramieniu mnie tak przeszywa, że na moment brakuje mi tchu i ta myśl: Boże ile przeze mnie musiałeś cierpieć, jak Ciebie bolało.
Kolejna stacja i skrajne emocje: radość i wdzięczność, że dotarliśmy do kolejnej, bezradność wobec tego, jaka jestem słaba i smutek, że On przeze mnie musiał dużo więcej znieść...
To niesamowite przeżycie, wiele mi się poukładało w głowie i zmieniłam podejście do pewnych spraw.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Miło mi, jak podzielisz się ze mną swoim zdaniem.Pozdrawiam