Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 26 maja 2015

Dzień Mamy

Dostałam tego demota od mojej starszej córki na FB.
Takich dożyliśmy czasów, że łatwiej na komunikatorach coś umieścić, niż normalnie złożyć życzenia.
Choć zdjęcie i podpis fajny, to jednak wolę tradycyjne okazywanie uczuć.
Dzień Mamy,a niby normalny, rano jak zwykle trzeba było wstać, dobudzić młodszą ( ciekawe, kiedy w końcu będzie słyszała budzik i się budziła???)
Wypić sobie kawkę z synem, usłyszeć : Kocham Cię Mamo  i trzasnięcie drzwiami.
A pamiętam, jak byli mali i był w przedszkolu organizowany Dzień Mamy, wierszyki, piosenki wyciskające łzy i te małe rączki przytulające mnie.
Teraz są już duzi, prawie samodzielni i nie potrzebują mnie non stop,  ale miło jak coś razem zrobimy, jak się mnie o coś pytają.
Oni wychodzą do szkoły, a ja się biorę za trening, śniadanie i do pracy.
Wieczorkiem jak wróciłam dostałam kwiatuszki i bardzo praktyczny prezent, a starsza córka wróciła nie w sosie ze szkoły i była ciężka atmosfera.
Kto był lub jest Mamą nastolatka/ nastolatki, ten doskonale mnie rozumie, że czasem z błahego powodu, lub zupełnie bez powodu nasze dzieci z miłych i kochanych słoneczek, zmieniają się w rozwrzeszczaną i obrażoną mlodzież.
Ja też tak miałam, strzelałam drzwiami i uważałam, że nikt mnie nie rozumie, nikt mnie nie kocha.
Nie chciałam słuchać jej pretensji do całego świata, dlatego wyszłam, poszłam do mojej Mamy.
Jest to ciężki dla mnie dzień, bo mojej Mamy już nie ma z nami, mogę tylko pójść do niej na cmentarz, zapalić świeczkę.
Tak też zrobiłam, powspominałam, posiedziałam, choć nie tyle, ile bym chciała, bo wygoniła mnie zbliżająca się burza,


niedziela, 24 maja 2015

Zakończenie Białego Tygodnia

Z każdym z dzieci jest inaczej, więc i Komunia wyglądała inaczej, Biały Tydzień również.
Zarówno najstarszy syn, jak i starsza córka mieli zakończenie Białego Tygodnia w czwartek w kościele, dostali pamiątkowy obrazek.
Natomiast Daria w czwartek dostała pamiątkowy obrazek, ale zakończenie tygodnia odbyło się w sobotę.
Pojechaliśmy na Pielgrzymkę do Sanktuarium Matki Boskiej Kębelskiej w Wąwolnicy.
Wąwolnica znajduje się na trasie Puławy- Kazimierz- Nałęczów i przejeżdzałam tamtędy wiele razy, ale nigdy nie byłam w Sanktuarium.
Więcej napiszę w oddzielnym poście, bo na pewno tam wrócę, tym bardziej, że jest do niej około 24 km.
Dzień był pochmurny i zimny, ale bardzo chciałam pojechać, choć do końca nie wiadomo było, czy nam się uda wyjechaliśmy.
Zajechaliśmy za innymi rodzicami na parking na trawie, który z racji panującej aury był błotny i przed nami rozpostarł się niesamowity widok na specyficzną Drogę Krzyżową.
Schodami zaczęliśmy się wspinać na górę, na której znajduje się Sanktuarium.
Miejsce niezwykłe, chłodne, a zarazem ciepłe, skromne i wytworne, z pięknymi witrażami i obrazami.
Dzieci 1- szo Komunijne siedziały na początku, zaraz przy ołtarzu, a za nimi rodziny.
Nasz Ksiądz Proboszcz razem z Księdzem Arkadiuszem sprawowali Mszę, po której Kustosz muzeum, emerytowany Ksiądz opowiadał nam historię Sankturarium, Figurki, cudów i uzdrowień.


Po Mszy przeszliśmy do Bazyliki Świętego Wojciecha, gdzie jest cudowna figurka Matki Boskiej Kębelskiej



Stamtąd przejechaliśmy niewiele ponad 2 km do Kębła, gdzie w niewielkiej Kapliczce przy lesie jest Kamień, na którym objawiła się Matka Boska, mówiąc, żeby w tym miejscu powstała jej Świątynia, choć bardzo skromne jest to niesamowite miejsce.


Zmarzliśmy, ale było warto, było bardzo uroczyście i na pewno tam wrócimy.

czwartek, 21 maja 2015

I Komunia Darii

Szczerze mówiąc, choć trzeci raz prowadzę dziecko do Komunii, to jednak człowiek się denerwuje, przeżywa.
Dzień wcześniej w kościele było odnowienie przyrzeczeń Chrztu Świętego i I spowiedź Święta.
Dużo z Darią rozmawiałam, żeby na spokojnie sobie przemyślała wszystko, mogła się skupić.
Daria była skupiona i wyciszona

Po powrocie do domu wzięłam się za przygotowanie potraw, pieczenie, gotowanie itd.
W niedzielę od 6 rano byłam na nogach, jeszcze ogarniałam, co było do ogarnięcia.
J rozstawiał stoły, a ja się wzięłam na gotowanie rosołu, żeby był świeżo ugotowany.
On ziemniaki skrobał, a ja przygotowywałam sałatkę, ale ciągle w biegu, coś jeszcze do zrobienia.
Jak przyszła Siostra moja mniej więcej powiedziałam jej, co bym chciała, żeby mi pomogła, ale 10 rzeczy naraz robiłam i zapomniałam jej pokazać, gdzie mam dodatkowe szklanki i talerze.
Wyszłam jako ostatnia, wszyscy mnie popędzali, ale w butach na obcasie nie da się szybko iść, przynajmniej ja tego nie opanowałam.
Przed kościołem było bardzo dużo dzieci, rodziców, dziadków, a nawet służby porządkowe, które pilnowały, aby nie wchodzić do kościoła.
Czekaliśmy, aby pobłogosławić dzieci przed uroczystością, kiedy się rozpadało.
Najpierw to pojedyncze krople, a potem dosłownie zaczęło lać, w dodatku zerwał się wiatr.
Darii Pani przed nami udostępniła parasol, więc się przytuliłyśmy i czekałyśmy.
W końcu ze względu na pogodę zostaliśmy wpuszczeni do kościoła, ale że Daria jako jedna z ostatnich dzieci miała brać Komunię, więc na Błogosławieństwo staliśmy w wejściu do kościoła.
Już nawet myślałam, że będziemy tam stali cały czas, ale w końcu pozwolono dzieciom przejść, ale My już bardzo nie mogliśmy się przemieścić,więc ledwo co udało nam się wejść do kościoła i staliśmy całe 2 godziny.
Daria wyglądała pięknie i widziałam, że jest jednocześnie zdenerwowana i szczęśliwa,
Kiedy rozbrzmiało Alleluja słonko rozświetliło Kościół.
Były momenty wzruszające, myślami wróciłam do Komunii Angeliki, Marka, a nawet swojej.
Ta otoczka się częściowo zmienia, ludzie się zmieniają, życie naprzód gna, ale to co najważniejsze pozostaje takie samo.
Było bardzo uroczyście, dzieci czynnie brały udział w całym Nabożeństwie, wyszliśmy z kościoła w promieniach słońca.
Chciałam zrobić Darii zdjęcia z rodziną, ale prawie wszyscy się rozeszli, więc w zasadzie my na końcu do domu dotarliśmy.
W sumie przyjęcie było udane, chociaż nie bardzo posiedziałam z rodzinką, bo głównie spędzałam czas w kuchni i czułam się jak w bańce jakby wszystko odbywało się poza mną.
 Pewne osoby nie posłuchały mnie i zrobiły po swojemu, choć chciałam, aby dla dzieci przygotować oddzielny stół i żeby było inaczej.
W pewnym momencie doszłam do wniosku, że czy się będę denerwowała, czy nie, to nic nie zmieni, Komunia i przyjęcie i tak się odbędzie.
Szkoda tylko, że nie wszystko poszło zgodnie z planami, ale człowiek planuje, a życie sobie.
Najważniejsze, że Daria przyjęła Jezuska do serca, że była w tym dniu szczęśliwa, radosna i taka odmieniona.
Biały tydzień też powoli mija, a raczej mija za szybko, ale staramy się spędzać więcej czasu ze sobą, rozmawiać więcej.
Zrobiłam album ze zdjęciami i filmik,więc miłego oglądania 




piątek, 15 maja 2015

Przygotowania do Komunii

Czas tak szybko leci, dzieciaki rosną i chociaż od początku roku szkolnego wiedzieliśmy, że Daria w tym roku przystąpi do I Komunii Świętej to jakoś szybko ten czas zleciał.
Niby raz w miesiącu mieliśmy zebrania rodzicielskie, dzieci miały spotkania z Siostrą, nawet byliśmy na rozmowie z Księdzem Proboszczem, ale jak przyszło co do czego, to człowiek zaczyna się stresować.
To 3 Komunia,którą przygotowuję, mam za sobą przygotowanie 3 Chrztów i różnych innych rodzinnych imprez, ale tym razem jest wszystko inaczej.
Kiedy Marek szedł do Komunii, Daria miała 1,5 roku .
Byłam głównie z dziećmi w domu, zajmowałam się domem,dziećmi, dorabiałam sobie, ale chodziłam na wszelkie próby, spotkania itd.
Co prawda mieszkaliśmy w kawalerce i trzeba było wszystko do rodziców przynieść, przygotować, ustawić, ale nie wiem, czy przez to, że byłam młodsza, czy dlatego, że miałam więcej czasu, wszystko przebiegało tak spokojnie.
Przy Komunii Angeliki było już inaczej, bo przeprowadziliśmy się do Taty, pracowałam, było trudniej, ale jakoś dałam radę.
Natomiast Komunia Darii  jest zupełnie inna.
Może też dlatego, że spotkania są raz w miesiącu,a przed samą Komunią tylko 4 próby i to niestety w takich godzinach, kiedy jestem w pracy i na żadnej z prób nie mogę z córcią być i zwyczajnie jest mi przykro z tego powodu.
Poza tym jestem starsza, ciężej mi przychodzą pewne rzeczy, chciałabym, aby wszystko perfekcyjnie wyszło, a jestem tylko człowiekiem.
Normalnie pracuje, mam obowiązki, troje dzieci, remont za sobą i jeszcze nie zdążyłam po remoncie odpocząć, a tutaj takie wyzwanie.
Owszem wielkie przeżycie, ale i muszę nad organizacją popracować.
Najgorzej się martwię tym, że człowiek sobie zaplanuje, a z planami bywa różnie.
Chciałabym, aby było miło i rodzinnie, żebyśmy byli blisko, aby ten dzień był dla Darii szczególny i niezapomniany.
Dobrze, że Siostra zaofiarowała swoją pomoc, bo zupełnie nie wiem, jak bym pogodziła bycie w kościele i podgrzewanie wszystkiego.
Poza tym pewne rzeczy powinny być przygotowane na świeżo.
Plan mniej więcej mam, ale też dużo wcześniej nie upiekę mięsa, czy ciast, bo nie mam tego też gdzie trzymać.
Takie zwykłe niby rzeczy, ale trzeba je zrobić przed wyjściem do kościoła.
Dużo też rozmawiam z Darią, tłumaczę jej na czym polega to nabożeństwo.
Próby i przygotowania sobie, ale przygotowanie duchowe jest moim zdaniem bardzo ważne,
Już niedługo się przekonam, czy plany się udało w 100% zrealizować, czy goście dopisali, czy było rodzinnie, czy Daria była zadowolona?


czwartek, 14 maja 2015

W szalonym pędzie

Życie ciągle naprzód gna, a my jak te listki na wietrze podrzucani przez podmuchy wiatru i przenoszeni z miejsca na miejsce.
W natłoku zajęć i codziennych obowiązków chcemy, aby w naszym życiu coś się działo.
Z jednej strony cieszymy się z tego, że każdy nasz dzień jest podobny do poprzedniego, bo taka stabilizacja to wewnętrzny spokój.
Z drugiej strony potrzebujemy zmian, aby się rozwijać.
Takiej odskoczni od  życia codziennego, od tej całej rutyny.
Aby nie zwariować w tym szalonym pędzie i nie być zagubioną, co dzień rano robię sobie listę rzeczy do zrobienia.
Są na niej rzeczy, które muszę zrobić i które chciałabym zrobić, lista zakupów itd.
Wieczorem skreślam co zrobiłam i choć nie wszystko uda mi się zrealizować, to jednak większość rzeczy się udaje.
Co mi to daje?
Daje mi to poczucie, że wiele rzeczy osiągnęłam danego dnia, że nie był to dzień stracony, że choć niby był podobny do poprzedniego to jednak czymś się różnił.
Staram się też robić co dzień coś dla siebie np. napisać tradycyjny list, przeczytać fragment książki, porozmawiać z przyjacielem, albo zrobić sobie wieczór spa w domu.
Wiem, że powinnam ćwiczyć swoją pamięć, a jak sobie spisuję listę, to idę troszkę na skróty, ale z drugiej strony pamięć może mam dobrą, tylko krótką, a jak zapiszę to zawsze mogę do tego wrócić.
Następnego dnia przepisuję rzeczy, których nie udało mi się zrealizować, a także następne do zrobienia danego dnia.
Dzięki temu też lepiej jestem zorganizowana i mam wrażenie,że panuję nad swoim życiem, choć czasem pogoda, czy sytuacja losowa zmienia moje plany.
Wiem, że są różne aplikacje i powiadomienia w komórkach czy smartfonach, ale ja wolę tradycyjną metodę.
Zwłaszcza teraz, kiedy przed Komunią mam sporo spraw do załatwienia ułatwia mi to życie.
A Wy jak sobie radzicie?

poniedziałek, 11 maja 2015

Stara-nowa łazienka

W końcu mogę powiedzieć, że remont łazienki się skończył, choć wiadomo, że przydałoby się wymienić drzwi, zresztą w domu zawsze jest coś do zrobienia, coś co można by było wymienić itd.
Ale mam nadzieję, że już najgorsze za nami, więc zostawię Was z fotorelacją.






I just call to say I love you


poniedziałek, 4 maja 2015

Remont- damskim i męskim wzrokiem


Jak co roku małymi kroczkami remontujemy mieszkanie, tak w tym roku przyszedł czas na łazienkę.
Szczerze mówiąc to wchodząc do niej bałam się głośniej odetchnąć, bo po 20 latach od ostatniego remontu strach był, ile jeszcze wytrzyma.

    Mój mąż jest tego typu człowiekiem, że ciągle robi plany, coś przelicza, kalkuluje, zapisuje, rysuje, sto razy po sklepach jeździ, ogląda w internecie, czyta, ogląda, pokazuje mi, co chwila woła.
W efekcie, zanim się zacznie remont, ja wiem,że tyle złączek, grzybków, przełączek pójdzie, a takie śmiakie i różniste są tu, a tam to są takie, ale inne, bo węższe, ale dłuższe.
Także zanim dojdzie do momentu remontu ja już mam dość.
Nie chce słuchać 35 raz o wymiarach łazienki, rozumiem, że jest jaka jest i się cudownie nie powiększy.

Ja również lubię chodzić po sklepach i oglądać, co ? gdzie? i za ile? ale nie na 5 mcy przed planowanym remontem, kiedy w portfelu przysłowiowe dno.
Poza tym wiele rzeczy wychodzi w trakcie, nauczyłam się tego, a raczej życie mnie nauczyło,  że pewnych rzeczy się nie przewidzi.
   Płytki wybrałam sobie już jakiś czas temu, choć mężowi się średnio podobał mój wybór.
Musiało minąć troszkę czasu, zanim zrozumiał, jak chcę poustawiać meble w łazience, jak ja to widzę.
Nawet terakotę musiałam mu rozrysować, bo jak mu układałam płytkami, to nie mógł sobie tego wyobrazić.
   Kiedy już jako tako plany mieliśmy, co i gdzie chcemy, wyskoczył problem, bo płytek nie ma, tyle, ile wg mojego męża pójdzie, więc musieliśmy zamówić, tak jak meble, baterie i kabinę.
Co do kabiny to w sumie ja się uparłam, bo tak ładnie wyglądają i elegancko i mało miejsca zajmują itd.,
Tyle, że w przypadku gdzie mąż ma 190 cm, syn 193cm, córka 178cm, ja 176 kabina typu 80x80 czy 90x90 nie wchodziła w rachubę.
Po długich debatach stanęło na takiej kabinie
Wygląd miała piękny i cena przystępna. Zamówiona była i miała za tydzień dojechać.
Przyszedł hydraulik, żeby nam pochować rurki, puścić nowe, poprawić to co było złe, schować wodomierze itd.
Mówię mu o kabinie, a on na to: zrobi Pani, jak uważa, bo ja zamontuje co Pani sobie zechce, ale z doświadczenia wiem, że kabiny w blokach tak sobie się sprawdzają.
Wężyki mają kiepskie, co rusz do wymiany, dysze się zakamieniają itd.
Coś mi zaczęło nie grać, więc z córcią podjechałam do sklepu, gdzie była taka kabina, tyle, że większa od tej zamówionej.
Zobaczyłam, że ten brodzik/wanna jest jakby z plastiku, przeczytałam, ze jest z pleksy.
Wróciłam do domu i zaczęłam szukać opini, okazało się,  że jest tak jak mówił hydraulik, zakamieniają się szybko te kabiny, drzwiczki się zacinają,przeciekają wężyki, a ponadto brodziki pękają.
Obudziłam męża i pytam go, czy możemy jeszcze zrezygnować z tego zamówienia kabiny?
Było troszkę przebojów, ale udało się zrezygnować.
Ogólnie już jesteśmy na ostatniej prostej, ale dopiero jak zdjęliśmy starą glazurę, okazało się, jakie mamy ściany.
Trzeba było je równać, wygładzać, a to wszystko się przeciągało w czasie.
Nie mówiąc o tym, że fizycznie się pewnych rzeczy nie dało zrobić idealnie tak jak byśmy chcieli.
W związku z tym dochodziło między nami do drobnych spięć, nieporozumień i ostrzejszej wymiany zdań, bo oboje jesteśmy uparci.
Z drugiej strony z dnia na dzień patrzyliśmy, jak nasza mała łazienka zmienia się w podobną do naszej wymarzonej.
Najbardziej nie mogłam się doczekać, kiedy się wykąpie we własnej łazience, jak człowiek nie docenia, tego co ma na co dzień, jaka to wygoda.
Ale małymi kroczkami powoli zbliżamy się do końca remontu, choć kosztował nas on( poza stroną finansową) sporo nerwów, stresu i nieprzespanych nocy.
Niby remontowane jest 1 pomieszczenie, ale do sprzątania jest całe mieszkanie.