Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 29 listopada 2018

Miesiąc z życia mamy wcześniaka

Choć już niedługo nasz Mateuszek skończy miesiąc czasu, to dziś mija miesiąc naszej całkowitej opieki nad nim.
Mija miesiąc jak zabraliśmy go do domu.
Pamiętam, jakie emocje nam towarzyszyły. radość a zarazem niepokój.
Kilka dni wcześniej koleżanka Mateo z sali miała wyjść do domu, już nawet mama jej się uczyła opieki, kąpała itd. a potem okazało się, że wyniki się pogorszyły i musi jeszcze zostać w szpitalu, dlatego do końca nie byłam pewna na 100% czy tego dnia będziemy go mogli zabrać do domu.
Od 10ej byliśmy w szpitalu, przebrałam Matiego, nakarmiłam, Pani mu podłączyła monitor, aby sprawdzić saturację.
Przyszedł doktor Sławomir i mówi, że wychodzimy, ale musimy poczekać na wypis.
Po 14ej wypis był gotowy, doktor miał dla mnie mnóstwo papierów do podpisania, wielką kartę informacyjną i sporo wytycznych.
Przede wszystkim karmienie co 3 godziny bez względu na porę dnia i nocy, jak się nie budzi na jedzenie to go budzić, bo to bardzo ważne, aby jadł w nocy.
Ponadto dostał żelazo 2 x dziennie, witaminy z grupy b krwiotwórcze,witaminę d3 i mnóstwo skierowań.
Szczerze to byłam w lekkim szoku, jak dostałam plik skierowań: do poradni patologii noworodka, do neurologa, poradni rehabilitacyjnej, okulistycznej, audiologicznej, kardiologicznej i jeszcze mieliśmy od rodzinnego wziąć skierowanie do poradni preluksacyjnej na bioderka.
Pierwsze dni były trudne, bo i dzwonienie po poradniach i nauczenie się rytmu własnego dziecka.
Inaczej jak byłam z nim od czasu do czasu, co dzień przez kilka godzin, a co innego mieć go cały czas przy sobie.
Na początku nie rozpoznawałam, czy płacze bo ma mokro, czy go boli, a może mu za gorąco.
Jedyne pewne były godziny jego karmienia, aby nie zaburzać mu rytmu karmiłam go jak w szpitalu o 3,6,9,12,15,18,21,24ej.
Karmiłam go i odciągałam porcję mleka na następne karmienie i między karmieniem a odciąganiem zostawało mi 1,5 godziny dla siebie, czy na ogarnięcie czegoś.
Stopniowo uczyliśmy się rozpoznawać jego potrzeby,a największa z nich to potrzeba bliskości, dlatego najlepiej się czuje na rękach, albo jak go kangurujemy.
Dzień po powrocie Mateuszka do domu przyszła położna zobaczyć co i jak.
Synek wyszedł ze szpitala 29.10 z wagą 2270g polożna na kolejne wizyty zabierała ze sobą wagę, aby sprawdzić, jak przybiera i tak 5.11 ważył 2500g , 12.11 2690g , 19.11 2990g a 26.11 3300g.
Mieliśmy zalecenie aby do każdej porcji mego mleka podawać specjalną odżywkę dla wcześniaków zwiększającą masę.
Byliśmy w Lublinie w poradni okulistycznej, na dzień dziesiejszy wszystko ok, kontrola za miesiąc.
Z bioderkami też ok, ale w grudniu kontrola.
Byliśmy też u neurologa i poradni rehabilitacyjnej, na dzień dzisiejszy wszystko prawidłowo, ale kontrola musi być.
W poradni patologii noworodka jak byliśmy 2 razem, to skierowano nas do chirurga, aby obserować, czy nie robi się przepuklina.
Mały jest coraz bardziej kontaktowy, choć uwielbia być na rękach, tulić się i żeby go nosić, a najlepiej się czuje jak się kładę razem z nim.
Konsekwentnie go przystawiałam do piersi, choć na początku nie wiedział o co chodzi, a teraz sam się domaga.
Jeszcze nie ma siły wyssać sobie tyle, co z butelki mego mleka, bo np possie i śpi 1,5 godziny, a jak wypije z butelki moje mleko to śpi 2-3 godziny.
Ale czasem odpycha butelkę i tylko cyś, zwłaszcza nad ranem to dotąd się kręci aż mu dam cysia i sobie śpimy do rana.
Jednak przed każdym karmieniem te 15 minut ssie pierś, a resztę dojada z butelki.
Uwielbia rytuały i powtarzalność, najbardziej lubi się kąpać, mógłby nie wychodzić z wanienki.
Uśmiecha się coraz bardziej świadomie, gada po swojemu i polubił zabawę pluszakami.
Choć początki były trudne, bo i on nas musiał się nas nauczyć i my jego.
Teraz z każdym dniem jest łatwiej.
Dzieciaki też uwielbiają małego i się nim zajmować.
Przy nim dni mi dosłownie uciekają, tak szybko czas mija.
Ani się obejrzymy, a skońćzyu 2 mce

sobota, 17 listopada 2018

17 listopada Dzień Wcześniaka, dla nas po raz pierwszy

Do tej pory nawet nie zdawałam sobie sprawy, że jest coś takiego jak Międzynarodowy Dzień Wcześniaka.
Dziś będąc mamą wcześniaka o tym wiem, dobrze. że w mediach o tym mówią, że lekarze, których obserwuję o tym piszą.
Może napiszę Wam moją historię z mojej perspektywy.
Jak część z Was wie, lub nie ta ciąża była od początku ciążą wymagającą ode mnie wiele.
Musiałam brać leki, być na zwolnieniu, leżeć, a i tak co rusz nagle musiałam jechać do gina, bo coś się działo.
O ciąży Wam może napisze oddzielnego posta, bo sporo tego jest.
Od początku października brzuch mi się opuścił i czułam się jak w początkach ciąży, przemęczona, ciągle bym spała i na nic do jedzenia nie miałam ochoty.
Mały w brzuchu ogólnie dosyć delikatnie się ruszał, ale 3 października nie czułam jego ruchów przez kilka godzin.
W nocy podjechałam na IP gdzie zrobili mi ktg, podczas którego młody się ruszał i odesłali do domu.
w nocy z niedzieli 7 października na poniedziałek znów nie czułam ruchów.
Było to tym bardziej dziwne, że młody jak nawet w dzień był spokojny to koło 22-23ej się uaktywniał.
U mnie w przychodni nie było położnej,która by mi mogła zrobić ktg.
Podjechałam do prywatnego gabinetu, ale mi powiedzieli, że bez ginekologa nikt mi nie podłączy.
Zadzwoniłam do mojego gina i pokierował mnie do przychodni w której najpierw musiałam poczekać.
Potem dostałam nr do Pani położnej, po całym wywiadzie przez telefon Pani mi powiedziała, że może mi zrobić ktg następnego dnia.
Ale ja jakoś ubłagałam ją i podesłała mi swoją koleżankę.
Z wynikiem poszliśmy do szpitala, choć położna mi powiedziała,że jest równy zapis i nie widać, aby dziecko się ruszało.
Lekarz obejrzał wynik powiedział,że jest ok i odesłał do domu.
W nocy obudził mnie ból brzucha i poczułam jakby mi częściowo wody odeszły i zaczęłam plamić.
Zadzwoniłam po męża i podjechaliśmy na IP.
Podłączyli pod ktg, miarowe, usg lekarz stwierdził, że nie jest dobrze, ale nie wiedziałam co i jak?
Znów mi podłączyli ktg, kazali wypić słodkie i nic.
Do kolejnego usg został zawołany inny ginekolog, od którego się dowiedziałam, że rozważają cesarskie cięcie, ponieważ jest mała ilość wód, złe przepływy a wielkość dziecka taka jak 2 tygodnie temu na 33tc a byłam w 35tc.
Zapytali mnie, czy dostawałam sterydy na płucka dziecka?
Potem mnóstwo pytań od anestazjologa, 7 razy mi się wkłuwali zanim mi założyli wenflon.
Ręce mi się z nerwów trzęsły i Pani anastezjolog powiedziała,że najlepsze dla mnie wyjscie to jak mnie uśpią.
Obudziłam się,kiedy przekładali mnie na łóżko i zaczęłam płakać, bo nikt mi nic nie mówił.
Jak mnie wywieźli na korytarz podszedł do mnie Jacek i powiedział,że widział małego, że jest w inkubatorze i dostaje tlen.
Znowu usnęłam, co rusz pojawiała się pielęgniarka aby mi mierzyć ciśnienie, od której niczego o dziecku nie mogłam się dowiedzieć.
Na chwilę przyszedł Jacek, mówił, że jest ok.
Chciałam zobaczyć dziecko, ale 12 godzin musiałam na płasko leżeć.
Poprosiłam Jacka, aby zrobił małemu zdjęcie i mi przesłał.

W międzyczasie przyszła Pani od noworodków, nacisnęła mi piersi i stwierdziła, że jeszcze siary nie ma.
Zostawiła mi pojemnik, abym odciągnęła siarę.
Tylko jak to miałam zrobić leżąc płasko???
Zostałam z myślami sama, znowu płakać mi się chciało.
Wieczorem dołączyła do mnie inna Pani do CC, za chwilę przynieśli jej córeczkę, którą mogła karmić i przytulać.
Było mi ogromnie przykro, że nie mogę przytulić swojego dziecka.
Na wieczornej wizycie poprosiłam, aby mnie ktoś zawiózł do dziecka, to usłyszałam, że nie ma takiej opcji.
A w ogóle jakby mi zależało, aby zobaczyć dziecko, to bym poszła i zobaczyła.
Pionizowanie po cesarce to masakra, ale wszystko człowiek jest w stanie przeżyć.
Następnego dnia z rana przenieśli nas do innej sali i podczas porannej wizyty noworodkowej każda Pani była informowana o stanie zdrowia dziecka, dziecko badane przy Mamie itd.
A ja nic nie wiedziałam.
W pewnym momencie podszedł do mnie jeden z lekarzy i zapytał: Pani jest Mamą tego wcześniaczka z wczoraj?
Musi się Pani nauczyć cierpliwości i powoli się Pani nauczy jak być Mamą wcześniaka.
Jeżeli nie mówimy nic to jest dobra wiadomość, jeżeli mówimy, że stan jest stabilny to też jest dobra wiadomość.
Proszę się nie obwiniać,to nie Pani zawiązała supeł na pępowinie dziecka i dlatego były złe przepływy.
Czasem tak się po prostu dzieje, dobrze, że w porę był wyjęty.
Powiedział mi ,że mały miał podłączony tlen, ale tylko przez kilka godzin, bo szybko mu wzrosła saturacja i zaczął samodzielnie oddychać.
Dowiedziałam się,że zrobili mu usg przez ciemiączkowe, rtg klatki piersiowej, które wykazało zapalenie płuc, że ma wdrożony antybiotyk i kroplówkę odżywieniową.
Kiedy przyszedł Jacek w odwiedziny poszliśmy do maluszka.Choć wyobrażałam sobie,jak wygląda takie dziecko w inkubatorze to jak stanęłam przed inkubatorem , w którym był Mateusz chciało mi się płakać.
Znów wrócilo poczucie winy,że nie potrafiłam donosić tej ciąży,że przeze mnie jest w inkubatorze.
Choć łamał mi się glos zaaczęłam mówić do maluszka,a jemu od razu tętno przyspieszyło.
Pani powiedziała,że rozpoznaje mój głos.
Przyszła do mnie znów z pojemniczkiem i pytaniem,czy już odciągnęłam siarę dla dziecka?
A ja pomimo tego,że 1sze dziecko karmiłam piersią 15mcy,drugie 18mcy a trzecie 20 to nie wiedziałam, jak się do tego zabrać.
Dziewczyny mi podpowiedziały,abym co 3 godziny pracowała metodą 3-5-7
Tym sposobem pod wieczór udało mi się odciągnąć ręką kilka kropli.
Od razu poleciałam na intensywną, a Pani mu od razu do buzi wlała siarę.
Następnego dnia jak do małego poszłam Pani mi wytłumaczyła do czego sa te wszystkie rurki i co się pisze na monitorze.Po czym mówi,żebym dotknęła maluszka.
Z jednej strony marzyłam o tym, z drugiej bałam się,że mu zrobię krzywdę.
Kiedy zaczęłąm go dotykać monitor zaczął wyć a mały się prężyć.
Wtedy Pani powiedziała,że nie głaszczemy, bo jemu każdy dotyk taki kojarzy się z wkłuciem i kroplówkami.
Tylko kładziemy całą dłoń na główce czy brzuszku bądź pleckach.
Tego dnia pierwszy sukces laktacyjny.

Udało mi się wycisnąć ręką kilka mililitrów siary, więc od razu poleciałam im zanieść.
Panie mnie zachęciły do dalszej pracy, bo powiedziały, że nie chciały by dawać małemu mieszanki, bo mleko mamy jest najlepsze.
A musi zacząć się uczyć ssać, więc im więcej będzie mego mleka tym lepiej.
Dostałam też od Pani książeczki o opiece nad wcześniakiem.
Wieczorem przyszedł neonatolog, że mały ma małopłytkowość i jeszcze mu płytki spadły, norma jest od 100 tys a on miał przy urodzeniu 52tys.
Jak mu spadnie poniżej 40 to będą musieli przetaczać płytki.
Zrobili mi dodatkowe badania, aby znaleźć przyczynę i znów czułam się winna.
Następnego dnia spadły mu płytki na 42 i postanowili zamiast przetaczania płytek podać mu immunogobulinę.
Na wieczór przyszła lekarka i w zasadzie nic nie wyjaśniła, tylko, że jest gorzej i płytki spadły do 32 tys i życzy mi miłej nocy.
Kiedy wyszła zaczęłam płakać, tak bardzo się bałam o tego małego okruszka, a ona powiedziała,że nic nie będzie robić i nie pozostaje nam nic innego jak czekać.
Po jej wyjściu popłakałam się i uruchomiłam wszystkie możliwe grupy modlitewne.
Następnego dnia wynik wzrósł o 10tys i mały ładniej wygladał, taki bardziej noworodkowy, choć nadal bardzo malutki.

Przychodziłam do niego co 3 godziny z tym,co mi się udało odciągnąć ręką dla niego.
Podczas jednej z takich wizyt 4 dnia jego życia Pani mówi do mnie: niech Pani siada na fotelu i odepnie koszulę.
Zanim się zorientowałam podała mi Mateuszka do kangurowania.
To było takie mega uczucie, wreszcie czuć własne dziecko.
Dla niego też to było fajne, bo się wtulił i zasnął.
Tutaj na zdjęciu ma sondę w nosku.
Ogólnie karmili go moim mlekiem z butelki, ale jak nie miał siły ssać to mu podawali przez sondę.
Uczyłam się jak go przewinąć, bo wbrew pozorom przy takim maleństwie w inkubatorze to nie takie proste.
Jak go karmić, z dnia na dzień wyniki mu się poprawiały, po 10 dniach doktor zdecydował o zakończeniu terapii antybiiotykiem i kroplówce odżywieniowej i został praktrycznie tylko na moim mleku i pięknie przybierał na wadze.
Dostał jeszcze raz immunoglobulinę i pamiętam jak Pani doktor mnie poprosiła do gabinetu.
Ja szłam taka pełna obaw i zestresowana a ona mówi: Mateusz ma wynik płytek krwi 100 tys.
Najpierw nie mogłam w to uwierzyć, a potem popłakałam się ze szczęścia.
Kolejnym przełomem było to, że zaczęli go ubierać, bo zmniejszoną miał temperaturę w inkubatorze.
Niestety po 10 dniach z braku miejsc wypisali mnie do domu i mogłam do niego tylko dojeżdzać przywozić mu moje mleko i siedzieć kilka godzin.

Któregoś kolejnego dnia przychodzę do niego, a on nie w inkubatorze, tylko w normalnym łóżeczku jest.
Urodził się o 5:23 9 października z wagą 1740g i 46cm, waga mu spadła do 1630g w 2 dobie, ale potem systematycznie rosła.
29 października, kiedy wypisali go do domu ważył 2270g i 48cm.
Dostaliśmy całą listę zaleceń i skierowań do poradni specjalistycznych.
A po powrocie do domu radość wielka



Mały każdego dnia nas czymś zaskakuje i choć bardzo mu brakuje bliskości i głównie spędza czas na rękach, uczymy się siebie nawzajem.
Co tydzień przychodzi do nas położna i 13ego mały ważył 2740g czyli kilogram więcej niż w dniu porodu.
Bycie Mamą wcześniaka uczy mnie pokory i cierpliwości i tego, że jak jest stabilnie to jest dobrze.
Nie planujemy, uczymy się siebie wzajemnie i cieszymy każdym dniem.
Opieka nad wcześniakiem to wsłuchanie się w jego potrzeby,
Mateusz nie lubi gwałtownych ruchów, zmiany, intensywnego kołysania, głośnych dźwięków.
Za to lubi spokój, kąpiel, bliskość, muzykę relaksacyjną i dużo miłości










czwartek, 15 listopada 2018

Czas jak rzeka płynie czas

Kochani w tym roku zaniedbałam bardzo mojego bloga, aż mi wstyd.
W tym roku u mnie dużo zmian, jedna i największa to przywitanie na świecie naszego najmłodszego dziecka.
Nie pisałam wcześniej, że jestem w ciąży, ponieważ nauczona doświadczeniem z zeszłego roku nie umiałam się do końca cieszyć.
Z jednej strony cieszyłam się każdym dniem ciąży, a z drugiej ciąża była od początku bardzo trudna, od 6 tygodnia ciąży leżałam, brałam leki i musiałam się oszczędzać.
Ciąża zakończyła się nagłym cesarskim cięciem, ratującym życie naszego małego wcześniaczka.
Teraz doba jest za krótka, ale postaram się Wam choć częściowo uzupełnić, co się u nas dzieje.
Choć Mateusz- nasz wcześniaczek jest nieodkładalny, ciągle brakuje mu bliskości i czułości.
Pierwsze jego tygodnie to inkubator, leki, wenflony i samotność.
Dlatego teraz nadrabia i domaga się bliskości.
Bardzo lubi kangurowanie i noszenie na rękach, ogólnie jest bardzo grzeczny, głównie je i śpi i powoli rośnie w swoim tempie.
Mam nadzieję, że mi wybaczycie tą nieobesność.
W wolnych chwilach będę Wam uzupełniać, co było jak mnie tutaj nie było.
Czy ktoś tutaj jeszcze zagląda?

Pozdrawiam Was cieplutko

niedziela, 1 lipca 2018

Uzupełniam

Wiem kochani, że może wielu z Was już przestało tutaj zaglądać, w końcu nie odzywałam się od końca lutego.
Może pomyśleliście, że zrezygnowałam z pisania bloga, w sumie mieliście prawo tak pomyśleć.
Mam nadzieję, że kiedyś dokładnie Wam wyjaśnię powód mojej nieobecności, choć pewnie niektórzy go znają, inni się domyślają.
Dlaczego wracam do pisania?
Dlatego, że to forma mojego pamiętnika, duży fragment mojego życia jest na tym blogu.
Jak wiecie lub nie wiecie w marcu miałam okrągłe urodziny 40te," o kurcze jaka ona stara"- pomyślą jedni, a inni sobie pomyślą: "dopiero , życie zaczyna się po 40tce, a nawet po 50tce "


Urodziny moje były po prostu niesamowitym dniem, radosnym, pełnym rodzinnych wzruszeń i sympatycznych gestów przyjaciół.
Kilka dni po urodzinach dowiedziałam się o "prezencie" największym darze o jakim marzę...
A potem życie moje wywróciło się o 180 stopni, no i musiałam ustalić sobie pewne priorytety.
Z dnia na dzień przestawić się na inne tory i inny tok rozumowania, podjąć najlepsze dla nas decyzje.
Czas gna jak szalony i mamy już lipiec, jeżeli chodzi o pogodę to kwiecień i maj nad trochę rozpieściły: dużo słońca, ciepła.
Przyroda obudziła się do życia a dzięki takiej pięknej pogodzie w tym roku mamy wysyp owoców, a kto z nas nie lubi owoców?
W czerwcu zrobiło się deszczowo, ale deszcz jest bardzo potrzebny, bo jest ogromnie sucho.
Za to lipiec na razie jest chłodny, wietrzny i pochmurny, ale trzeba patrzeć optymistycznie i pewnie za kilka dni zrobi się typowo letnia pogoda.
Moje ukochane truskawki był w tym roku dosyć drogie ( może na skupie były tańsze) ale zanim się zorientowałam to już było drogo i nie porobiłam na zimę.
Za to malinki udało się Jackowi dostać w przyzwoitej cenie i z pomocą dzieciaków porobiliśmy dżemy malinowe i takie jak to ja mówię: lecznicze słoiczki, czyli zasypaliśmy cukrem i podgotowaliśmy, a na zimę na przeziębienie będą jak znalazł.

  Z moich dzieci jestem bardzo dumna, bo świetnie zakończyły ten rok szkolny.
Teraz czekam razem z Markiem na wyniki matur, które już 3ego, a potem wybierze uczelnie na które chce się dostać.

Kiedy te moje dzieci tak urosły?

Na dzień dzisiejszy cieszę się tym co mam, doceniam każdy dzień, dziękuję za drobny gest, za to co mam, za to co jest.


sobota, 24 lutego 2018

Leczo Ojca Szustaka - Post Daniela

W tym roku wyzwanie wielkopostne, które podjął Ojciec Adam Szustak, Ksiądz Łukasz Kachnowicz i wielu innych ludzi, którzy poszli za nimi czyli POST DANIELA
Ogólnie Post Daniela, to nic innego jak Dieta Dr Dąbrowskiej.
Głównie chodzi o to, aby jeść owoce i warzywa, ale że to post to nie jeść na maksa, tylko zejść do 1000 a nawet poniżej 1000 kalorii.
Ze względu na problemu zdrowotne nie mogłam się poddać całkowicie temu postowi, wyniki nie pozwalają na to, więc starałam się modyfikować i dostosować do siebie i ograniczyć do dosłownie kilku dni.
Kiedy Ojciec Szustak na vlogu zamieścił przepis na leczo, nie miałam wyjścia, musiałam je zrobić.
Jakby ktoś chciał oryginał, to podaję link
w filmiku od 4:17 przepis wg Ojca

Składniki:
2 czerwone papryki
3 żółte papryki
2 długie jasne papryki
2 cukinie
2 bakłażany( ja nie dostałam )
2 pietruszki
2 marchewki
2 cebule : jedna czerwona jedna zwykła
główka czosnku ( w oryginale jest kilka ząbków, ale ja uwielbiam czosnek)
kawałek selera
por
przecier 500g passata
Przyprawy:

1 łyżeczka gałki muszkatołowej
1 łyżeczka papryki wędzonej
1 łyżeczka papryki ostrej
1 łyżeczka oregano
1 łyżeczka papryki słodkiej
1 łyżeczka kurkumy
1 łyżka przyprawy mieszanej( pomidory+ bazylia+ czosnek) ja nie dostałam tej przyprawy
Chińska przyprawa 5 smaków, przyprawa do ryb i przyprawa do bigosu szczyptę do smaku
 sól, pieprz ziołowy
Cebulkę kroimy na kostkę, warzywa na drobną kostkę, a paprykę na paski które kroimy na pół.


Do dużego gara wlewamy trochę wrzątku i " podsmażamy" a raczej szklimy cebulkę na wrzątku.


Następnie dodajemy warzywa, podlewamy wrzątkiem i niech się poddusza pod przykryciem 20 minut.
W tym czasie kroimy miększe warzywa: cukinie i bakłażany. Dodajemy, solimy, pieprzymy.
Wlewamy passatę pomidorową, dodajemy przyprawy i jeszcze 15 minut to się "pyrkocze" na ogniu.
Smacznego

piątek, 23 lutego 2018

Urodziny Angeliki

Jak ten czas szybko biegnie, ani się obejrzałam, a dziś moja córcia Angelika skończyła 17 lat !!!
Kiedy to zleciało?
Pamiętam, jak nie mogłam się na nią doczekać, te 15 godzin na porodówce i wreszcie ujrzałam tą wesołą dziewczynkę, pierwsze uśmiechy, ząbki, kroki, przedszkole, szkoła i tak jakoś szybko mi urosła :)






Tak było, jak wróciłam z pracy, a Angela ze zbiórki świętowaliśmy jej urodziny.
A tutaj troszkę wspomnień.






















środa, 14 lutego 2018

Wielki Post i Walentynki

W tym roku tak się zdarzyło, że w ten sam dzień, co Walentynki wypadła Środa Popielcowa i początek Wielkiego Postu.

Na internecie rozgorzała dyskusja, co było pierwsze, co powinno się świętować, a ja uważam, że każdy z nas ma wolną wolę i może obchodzić jak chce dany dzień.
Owszem dla mnie jako dla katolika bardzo ważny to dzień, toteż na 7 rano poszłam do kościoła, zostałam posypana popiołem, a potem do pracy.
Ale zanim do pracy dostałam prezenty na Walentynki i obdarowałam najbliższych, bo uwielbiam te serduszka, ozdoby, róż, czerwień i radość, jaką za sobą niosą.
Zgodzę się ze stwierdzeniem, że miłość można okazywać ukochanej osobie każdego dnia i w dowolnej formie, ale jeżeli możemy to zaakcentować, to dlaczego nie.
A zdecydowanym przeciwnikom Walentynek, którzy twierdzą, że Bogu by się to nie spodobało mówię: troszkę pokory.
Nie jesteśmy Bogiem, więc nasze osądy nijak się mają do tego, co Mu się podoba lub nie.
Dla mnie Bóg jest miłością, a co za tym idzie takie Walentynki to troszkę też jego święto.
Ok, teoria może trochę naciągana, nikogo nie namawiam, to moje osobiste zdanie, ale nie narzucajmy ludziom, co powinni, a co nie.





Wiara to każdego osobista sprawa, ale kochani Miłość jest najważniejsza i nie tylko od święta ,ale na co dzień kochajmy się, szanujmy, doceniajmy tą drugą osobę, okazujmy jej swoje uczucie w zwykłym zrobieniu kawy do łóżka, wspólnym spacerze, rozmowie.
W tym pieknym dniu życzę Wam dużo miłości, wspaniałego dnia :)